nie powiem, bo wstyd.
Gość
|
Wysłany: Pon 12:22, 26 Maj 2008 Temat postu: śmieszne, prawda? xD |
|
|
bo hanysia męczy, i męczy, a ja w sumie to bardzo chcę xD
do trzech razy sztuka, a co.
7507267
[link widoczny dla zalogowanych]
wiadomo:
David Haverline
Chad Michael Murray
nie pamiętam już starego, mogę pozmieniać pewne szczegóły?
ja tu już byłam 2 razy, ale nie wyszło, dlatego się boje powiedzieć
wszystkie blogi skasowane. Próbka, ekhm. stare, na pewno nie jare, aczkolwiek nic innego się nie zachowało.
Naprawdę nie wierzył w to co właśnie się dzieje. Nie śnił, czuł dobrze dotyk przedmiotów, słyszał wyraźnie ludzkie słowa. Bał się tylko, że za moment się obudzi i wszystko okaże się jedynie marzeniem. Wrażliwa strona jego osobowości odsłaniała się coraz wyraźniej. Bo przecież taki był naprawdę. Obchodził go los innych, nie był obojętny na cudzą krzywdę. Co on tu robi, przecież powinien teraz pędzić na kolejną próbę ich zespołu. Mógłby teraz śmiać się, narzekać, spać... Zmarnował się. Jego psychikę ogarnęła ciemna powłoka, porównywalna do mgły która zasłania obraz wyidealizowanego świata. Zdawało mu się, że widzi to światełko w tunelu do nikąd. Bał się podejść, choć tak bardzo pragnął zmian, bo nie wiedział co znajdzie na końcu nieznanego korytarza. A niewiedze uważał za największe przekleństwo człowieczeństwa. Czy czeka tam na niego śmierć? O nie, na pewno nie. Śmierci by się nie bał. Zawsze uważał ją tylko za przejście do drugiego, kolorowego świata. Marzył nocami o swoim własnym raju, gdzie miłość rozkwita wraz z pierwszymi promykami słońca, z letnimi pąkami na drzewach. Miłość była wszędzie. W kwiatach, domach, nawet w ludzkich sercach. To na pewno nie śmierć. Przebaczenie? Wątpliwa możliwość. Bo czy można rozgrzeszyć morderstwo? Dobrze pamięta, jak to było na filmach, kiedy jako mały chłopczyk chował się nocami za kanapą i oglądał z kryjówki thrillery. Jeden strzał, sekunda... aby pozbawić człowieka jakichkolwiek szans. Zabrać mu nadzieję na przyszłość, zepsuć w tym krótkim momencie nie tylko jedno istnienie, a dwa. Również swoje. Wtedy nie robiło to na nim najmniejszego wrażenia, wiedział, że ten człowiek był zły, iż zasługiwał na taki koniec. Teraz wątpi. Wątpi w wiele rzeczy. Nikt nie zasługuje na kres swej egzystencji z rąk innej istoty. Tak nie wolno, po prostu nie wolno. A on pozbawił go życia, największego daru bożego. Bez życia nie byłoby niczego. Nawet nienawiści do świata, i samego siebie. Może druga szansa? Szansa? Szansa na co? Żaden zwrot w życiu nie zmieni już blizny w głębi jego duszy. To zostanie w nim jak modlitwa z dzieciństwa. Na wieki, wieków, Amen.
Po co jest Bóg?
Ale przecież Jego nie ma. Bo gdyby istniał zatrzymał by mnie. Nie chciałby przecież ofiarować swoim dzieciom tych cierpień. Nie odważyłby się, nie pozwoliłby mi. Nie chciałby wydawać tak srogich wyroków.
Może dał Ci nauczkę?
Kosztem czego? Śmierci przyjaciela? Nie. Jeśli On istnieje, nie postępowałby tak. Byłby taki jak mówi Biblia. Sprawiedliwy, miłosierny dla swego ludu. Nie dałby mi tu siedzieć. Nie byłoby wojen, zawiści. Tak wiem, dziecinne słowa.
Powinien był sprawić, abyśmy wygrali przesłuchanie.
Nie pomyślałeś, że może tak zaplanował Twe życie?
Planował moje zamknięcie, za żelaznymi kratami? I nie mówię tu o kratach, tych w oknie mojego pokoju które mam okazję podziwiać każdego ranka. Myślę o kratach, zbudowanych w mojej głowie, umyśle, który nie zdolny jest do dłuższego funkcjonowania. Nie z wiecznymi migawkami z tego dnia. Nie z wypisanym na twarzy, niezmywalnym flamastrem wyrokiem. Nie wraz z ciągłą twarzą ofiary przed oczami.
Pierwszy raz odkąd trafił do Kith’a dzwoniła do niego inna osoba, niż jego matka, by zapytać czy nie donieść mu kompocików. Kiedy więc usłyszał od wychowawcy, wypowiedziane kpiącym tonem, że dzwoni jakaś dziewczyna przed oczami stanęły mu całe minione dwa lata życia. Dwa lata, dzień w dzień spędzone z nią. Julią.
Idealną pod każdym względem, zawsze wyrozumiałą, piękną i inteligentną. Kiedyś wiedział, że to ta jedyna, że nigdy więcej nie będzie mu dane spotkać tak wyjątkowej osoby. Dzięki Julii jest kim się stał. Nauczył się przy niej odpowiedzialności, troski o drugiego człowieka. Nauczył się ubierać uczucia w słowa.
Ale czy to naprawdę ona dzwoniła? Czy wybaczyła, postanowiła nareszcie wysłuchać jego wersji wydarzeń? Z taką właśnie nadzieją, zbiegał jak szalony do sekretariatu.
Teraz, kiedy stał speszony, trzymając niepewnie słuchawkę starego telefonu, czuł jak całe jego oczekiwania uleciały daleko w przestrzeń.
- Cześć. – usłyszał ciepły głos.
- Cześć. – odparł dość strachliwym tonem, ściskając nerwowo kabel telefoniczny.
Pociągnięcia nosem, ciche westchnięcia. Dziewczyna przeżywała to tak samo jak on.
- Julia. – powiedział jakby z ulgą. – Cieszę się, że dzwonisz. – zaczął. Na twarzy malował mu się obraz żalu a jednocześnie radości, że w końcu słyszy jej znajomy, kochany głos.
- Trzymasz się? – spytała przejęta. Odkaszlnęła, lekko zakrztusiła się od nadmiaru łez. – Posłuchaj, ja nie wiem... nie wierzę... jak mogłeś... – jąkała się. Czy zawsze musi tak być? Kiedy chcemy po długim czasie porozmawiać z bliską osobą, która dawno temu nas skrzywdziła, na oślep rzucamy oskarżeniami i starymi wspomnieniami. Nie potrafimy po prostu zapytać co słychać u danej osoby, zapomnieć na ten jeden moment o wyrządzonych nam krzywdach...
Olek nerwowo zachichotał.
- Spodziewałem się tych słów od ciebie. Nigdy nie potrafiłaś wybaczać... – powiedział. Jego głos, jak ręką odjął stał się obojętny. Puścił miętolony jeszcze przed chwilą kabel i wezbrała w nim złość, poczuł się niesprawiedliwie potraktowany. W jego sercu nie było już miejsca na wzruszenia. Już nie. Bo przecież musi sobie tu poradzić, na swój sposób zapomnieć o dawnym życiu? Ono już nie wróci. Julia też nie. Musiał wziąć życie w swoje ręce.
Żałosny, ile razy to powtarzałeś.
- Olek jak możesz... – szepnęła. – Każdego dnia myślę jak sobie radzisz, wędruje w stronę zakładu i stoję godzinami patrząc w okna budynku, w nadziei, że zaraz się w którymś z nich pojawisz... Ale boje się wejść. Tęsknie.
Zamknął oczy, przygryzając wargę. Dlaczego mu to robi, po co mówi to wszystko. On chce zapomnieć, że istniała, puścić w niepamięć całą ich historię.... I był już na najlepszej drodze do spełnienia tego postanowienia ! A teraz po prostu sobie zadzwoniła. I mówi jak jej ciężko, mimo że to ona jest w cieplutkim domu, jest wolna i nikt nie zmusza jej do rozmawiania o swoich wyimaginowanych problemach z psychologiem. Każdego dnia może się zmienić, każdego dnia zacząć wszystko od nowa.
W przeciwieństwie do niego. On jest tu zamknięty, skazany na ciągłe przemyślenia nad swoim niechlubnym uczynkiem. Codziennie wpatruje się w grube kraty w oknie. I tęskni, choć nie chce się do tego przyznać. Co ona wie o tęsknocie? Nic. Pewnie jest szczęśliwa, a wszystko co mówi to kłamstwa.
Tak, na pewno.
Położył z impetem słuchawkę na blacie odrapanego biurka.
- Skończyłem. – powiedział do sekretarki, z miną skazańca wychodząc z pokoju.
Ona usłyszała jedynie ciszę, przerywaną nic nie znaczącymi zakłóceniami telefonicznymi. A teraz wmawia sobie, że na pewno coś im przerwało. Jakieś problemy na linii, albo skończył mu się czas na rozmowę. Lecz za chwilę dopada ją myśl, że nie chciał dłużej jej słuchać. Że zmienił się tak bardzo, że w ogóle nie chce o niej pamiętać...
Stał się taki jak widywani przez nią „recydywiści” na ulicy. Ucieka przed nimi, gdy widzi stojących pod klatkami kamienic przechodzi na drugą stronę. Może zaczął pić, żyje seksem z jakimiś tanimi panienkami ? Czy gra jeszcze na gitarze? Pewnie już zapomniał o tych balladach, napisanych tylko dla niej...
Czy gdyby pojawił się pewnego dnia pod jej drzwiami chciałaby jeszcze z nim rozmawiać? Czy nie bała by się go?
Złudna nadzieja iż wróci i powie, że nadal ją kocha, pamięta, zanikała w jej sercu coraz bardziej.
Stołówka w ośrodku poprawczym nie jest zbyt przyjaznym miejscem. Zazwyczaj unosi się tam w powietrzu woń nadpalonych ziemniaków, lub starych sałatek, a stoły raczej nie zadziwiają czystością. Przebywanie tam na pewno nie należy do przyjemnych rzeczy, a obiady nie są pierwszej klasy, ale jak to Olek uważa, nie ma co narzekać. „Dobrze, że w ogóle dają nam jeść!” – śmieje się zawsze gdy ktoś marudzi na tamtejsze pożywienie. Doskonale pamięta, co jako mały chłopczyk myślał o przebywających w więzieniu, lub właśnie w ośrodku typu Kith. Całe życie mama wpajała mu, że ci ludzie są źli, a on pieszczotliwie nazywał ich „wandalami”. Mówił wszystkim dookoła, że takim jak oni nie dawałby jedzenia na miejscu pracowników tych instytucji. Teraz przypominając sobie w duchu jego przekonanie o niewątpliwym złu panującym na świecie, a nawet tuż za rogiem jego domu, śmiał się do rozpuku.
Tego dnia w okolicach kuchni było wyjątkowo tłoczno, ludzie wyraźnie zdenerwowani, wpychali się na siłę w kolejkę po talerze. Miller poczekał cierpliwie na swoją kolej, nie mając ochoty ani siły na wyścigi po to wątpliwie smaczne jedzenie.
Gdy w końcu otrzymał swą porcję, z nieukrywanym niezadowoleniem zauważył brak miejsc przy stołach. Rozglądał się po pomieszczeniu próbując zachować cierpliwość. Bezradnie ściskał tacę w rękach. Przy oknie zauważył prawie cały wolny stolik, zwracając uwagę na jedyną zasiadającą przy nim osobę. Blondynka chowała się strachliwie w rogu, jakby chciała zostać wchłonięta przez ścianę. Kiedy podchodził do niej swoim zwykłym, pewnym krokiem zdawało mu się, że zadrżała, spoglądając na niego niespokojnie.
- Wolne? – spytał, stojąc krzywo. Kiwnęła głową, przeraźliwie się czerwieniąc. Typowa reakcja na przebywanie w towarzystwie Alka. Na wszystkie dziewczyny działał wręcz powalająco, czego on sam nigdy nie zrozumiał.
Chłopak uśmiechnął się niewinnie, opadając ciężko na ławkę.
Boże, czemu ona taka milcząca?
- My się chyba nie znamy. - powiedział przymilnie. - Olek. - wyciągnął do niej dłoń uśmiechając się.
- Natalia. - uścisnęła mu rękę i natychmiast ją schowała. Dziewczyna zaczęła kręcić się nerwowo na swoim miejscu, spoglądając błagalnie w górę, jakby czekając na dar z nieba.
- Natalia. - powtórzył. - Ładnie. - dodał z przekonaniem.
No super, znów wpadasz w ten swój flirciarski ton. Opanuj się.
- Dzięki. - przygryzła wargę. - Długo tu jesteś? – wyjąkała, po chwili męczącej ciszy.
- Trzy miesiące. – odpowiedział beznamiętnie Aleksander. Nie miał zbytniej chęci na wdawanie się w dyskusję. Planował szybko wpałaszować zawartość swojego talerza, ponieważ myślami był już na boisku, kopiąc razem z chłopakami w piłkę.
- Można się przyzwyczaić. - mruknął. - A Ty?
- Też. Przyzwyczajenie drugą naturą człowieka. - palnęła.
Brunet zachichotał na jej słowa.
Drugą naturą człowieka? Co ona tu robi...
- Jakoś nie widuję Cię za często. - powiedział z braku laku.
- Mhm. - mruknęła wieloznacznie.
Czy kobiety nie mogłyby wyrażać się odrobinę jaśniej?
- Ja ciebie za to tak. Jesteś kumplem Dominika? – powiedziała kuląc się, jakby Olek miał zamiar ją uderzyć.
Od całych trzech miesięcy spędzonych w Kith’u nie spotkał jeszcze tak nieśmiałej i niewinnej jego mieszkanki. Zdawało mu się, że takie dziewczynki co rano grzecznie wkładają mundurki i biegną do budynku szkolnego „zdobywać wiedzę”, a nie odsiadują wyroki w poprawczaku. Proszę, mamy wyjątek i to w jakim pięknym opakowaniu. Opanowała go wielka ochota aby zapytać tego aniołka co robi w tym przedsionku piekła, ale po chwili namysłu uznał to za niestosowne.
Jeszcze by mi się ptaszyna przestraszyła.
- Tak i współlokatorem. - odparł. - Ale nie martw się, nie jestem taki jak on. - zaśmiał się. - Przynajmniej nie w dużym stopniu.
- Kto z kim przystaje, takim się staje. - powiedziała nerwowo. - Ja go znam tylko z opowiadań Taszy...
Patrzył na nią z nutką przerażenia i podziwu na twarzy. Zdołał nawet oderwać się na chwilę od jedzenia, milcząc jedynie i zastanawiając się co tu robi taka dziewczyna jak ona. Coraz bardziej cieszył się z tego niebywałego zbiegu okoliczności, który akurat dziś o tej samej godzinie posadził ich przy wspólnym stoliku.
- Przyjaźnisz się z Nataszą? - zdziwił się. - Nie wyglądasz na jedną z... jej szeregów. - stwierdził rzeczowo, nie dając po sobie poznać, jakie wrażenie robią na nim kolejne słowa Natalii.
- Być może. Po prostu ona stara się wyprowadzić mnie na ludzi - uśmiechnęła się krzywo. - A ja skierować ją na dobrą drogę. Bez skutku.
- Fakt, to dość niegrzeczna dziewczynka. - roześmiał się, kręcąc widelcem w ziemniakach.
- Dziwie się, że nie znasz Dominika osobiście. Nie wierze, że... zostawił w spokoju taką ślicznotkę. - dodał, uśmiechając się zachęcająco.
Debil jesteś, wiesz? Uwodzicielski, niezrównoważony psychicznie debil.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - uśmiechnęła się niepewnie.
- No wiesz. - mruknął niezadowolony z jej odpowiedzi. - Dominik jest... to znaczy chce mieć wszystkie najlepsze laski dla siebie. – prychnął rozbawiony, widząc minę dziewczyny gdy wypowiadał ostatnie słowa.
- Zbiera je jak pokemony? - skrzywiła się lekko. - Wszystkich na pewno nie będzie mieć. - dodała, rumieniąc się jeszcze bardziej niż na początku ich rozmowy.
- Pewnie, że nie. Mi musi też jakieś zostawić. - spojrzał na Natalię znacząco.
Miała śliczne oczy, nie mógł oderwać od nich wzroku. Głęboko niebieskie, duże i magnetyzujące. Zupełnie inne od wyraźnych, zielonych, tych które posiadała Julia... A mimo wszystko wydawały mu się tak cudowne, iż mógłby się w nie wpatrywać godzinami... Ba! Latami, a nie miałby dosyć.
- Chyba nie będzie chciał. - opuściła szybko głowę.
Olek podczas całej rozmowy miał bardzo wesołą minę. Dziewczyna była tak delikatna, a jeszcze te jej rumieńce, gdy do niej mówił.
Ha, już ją mam.
- Musi. Nie ma wyboru. - odparł obojętnie, kończąc swój obiad.
- Może. - przygryzła wargę, nerwowo bawiąc się widelcem.
Miller cały czas miał wrażenie, jakby coś ją dręczyło, albo jakby jego obecność wpływała na dziewczynę krępująco. Chciał aby przestała się tak czuć, jednak możliwość oglądania jej pod czerwienionych policzków wydawała się bardzo kusząca.
- Wstydzisz się mnie? Boisz? – spytał robiąc poważne wrażenie, patrząc jej w oczy i trzymając kurczowo swój opróżniony talerz.
- No co ty. - uśmiechnęła się nieśmiało.
Wstydzi się. I kłamać też nie potrafi.
- To dobrze. - spojrzał na nią troskliwie. - Miło się gadało. - puścił jej oczko, przeciągając się wstał.
- Mi też. - uśmiechnęła się nerwowo, lecz brunetowi zdawało się że po kryjomu odetchnęła z ulgą.
Przystanął jeszcze na chwilę uśmiechając się do niej, po czym odwrócił się i odszedł oddać tace kucharce.
Kiedy opuścił stołówkę, oparł się plecami o pożółkłe ściany korytarzu. Czuł jakby w środku eksplodowały mu fajerwerki. Bawiła go cała sytuacja, poznanie Natalii i jej przejęcie, które dało się odczuć we wszystkich jej słowach, ruchu, spojrzeniu.
Natalka. Natalcia. Naprawdę ładnie.
jeśli mnie tu ktoś chce, to mogę poprosić o okres próbny?
i większość już pewnie wie, z kim ma do czynienia
|
|