czarna kawa - Dominika.
Gość
|
Wysłany: Czw 23:39, 27 Gru 2007 Temat postu: 2 razy do tej samej rzeki się nie wchodzi; jestem wyjątkiem. |
|
|
Boję się, taka prawda. Tyle mieszałam będą tutaj pół roku temu, że przechodzą mnie ciarki na myśl, o waszym przyjęciu mnie do serii.
Ale raz kozie śmierć! Ciągnie mnie i ciągnie, fakt. SPY jest chyba najlepszą serią w jakiej byłam i jaka naprawdę mi się podobała.
Przechodzę więc do formalności:
- 2947119
- [link widoczny dla zalogowanych]
- Ann Wilson
- Emily Blunt
- Lat 19. Dorastająca młoda kobieta, w głębi jednak wciąż dziecko, które potrzebuje opiekuna. Naiwna i uległa. Zmienna jak jesienna pogoda, altruistyczna, zawsze pomocna. Po wojny podchodzi optymistycznie, jednak kiedy widzi na szklanym ekranie zmasakrowane miasta, oblewa ją zimny pot. Widywana z plastykowym kubkiem gorącej kawy w ręku oraz kolorową teczką pod pachą. Wielbicielka słoneczników, koloru fioletowego i muzyki klasycznej.
Sama nie wie jaki impuls kazał jej zapisać się do SPY, jakimiś nadludzkimi siłami zdała egzaminy i została wyszkolona na agentkę. Wielbicielka szyfrów oraz specjalistka od łamania ich.
Wojna z dnia na dzień czyni z niej silniejszą oraz odważniejszą, mimo tego miewa chwile załamania.
- 14 lat. Dominika, przez niektórych znana.
Wielbicielka prozy, książek i grafiki.
- Lille było bardzo malowniczym miastem, położonym w północnej Francji. Co noc rozświetlało je tysiące szyldów, lamp i wystaw sklepowych. Tuziny turystów co dnia przelewały się przez rynek i najważniejsze miejsca w mieście.
Na jego obrzeżach znajdowała się prestiżowa, prywatna szkoła dla dzieci bogatych rodziców. Było to liceum, w którym uczono młodzież od piętnastego od osiemnastego roku życia. Wielość ras i narodowości powodowała popularność placówki na całą Europę. Niektórzy byli tylko szarymi myszkami, które kryły się w cieniu tych, co trzęśli tą szkołą, posiadali pieniądze, luksusowe samochody, wielkie domy i sławę.
Alice Willis, dziewczynę o wyglądzie chłopczycy i charakterze wiecznej optymistki, można śmiało zaliczyć do tych drugich. Miała wszystko czego tylko sobie zażyczyła. Stroje, samochody, przyjęcia, salony i inne wygody, jakie przyniósł XXI wiek. Jednak woda sodowa nigdy nie uderzyła jej do głowy i choć nie rzadko korzystała z uroków bogactwa, znała słowo ‘przyjaźń’ i wiedziała jak to smakuje.
*
Podczas wielu wypadów na zakupy, dziewczyna wraz ze swą odwieczna przyjaciółką, Claire Reynauld, zawsze spędzała czas w sposób niezapomniany i chwytała życie całymi garściami. Od czasu do czasu, mimo ciągłych chichotów, udawało im się nawiązać poważniejsze rozmowy.
- Zastanawiałam się ostatnio co chciałabym w życiu osiągnąć i doszłam do wniosku, że marzy mi się praca wśród ludzi i gromadka dzieci z mężem-księciem. - powiedziała i zaczęła przeszukiwać coraz to ciekawsze fasony czerwonych sukienek.
- Wpadło ci to do głowy podczas wyboru odpowiedniej sukienki? – Claire zażartowała po swojemu, po chwili trochę poważniejąc. - Marzenia a rzeczywistość... Masz siłę, żeby jakoś to połączyć, Alice?
- Nie, podczas wczorajszej kąpieli. - zaśmiała się, zdejmując z wieszaka ubranie i przyłożyła je do swojego ciała - Nie wiem czy mam. Bardzo bym chciała...A ty masz?
- Już teraz wiem, że będę się starać. Z całych sił. Z całych sił - powtórzyła z uporem, wpatrując się z dezaprobatą w zieloną sukienkę w grochy. - Nie spocznę, póki nie będę miała wesołego, ciepłego domu który pachnie świeżo upieczonym ciastem - uśmiechnęła się lekko.
- Taka postawa mi się podoba. I wiesz co? Będę przypominała Ci to za każdym razem kiedy w siebie zwątpisz. I masz rację, trzeba zacząć walczyć o swoją przyszłość. Bo co z tego, że byśmy miały pieniądze i szafy pełne ubrań, skoro nasze życie nie miałoby sensu?
- Ale jeszcze jeden ciuch ci nie zaszkodzi - roześmiała się, podając pannie Willis wieszak z niebieskim żakietem. Humor był jej sposobem na życie. - Odnajdziemy ten sens, zobaczysz... Będziemy walczyć. I nie zostawimy siebie, prawda? - zawołała, kładąc głowę na jej ramieniu. - Zaraz się rozkleję.
- Ej...nie becz. Masz rację, na zawsze razem i zawsze zadowolone z życia, nie? W sumie ten żakiet jest całkiem gustowny... - uśmiechnęła się obejmując swoją przyjaciółkę.
- A co myślisz o tej całej akcji z listami w Belladone? - zapytała, pokazując panience Reynauld kolorową suknie.
Claire uśmiechnęła się lekko.
- Sama nie wiem. Kolejny chwyt dyra, który chce wypromować naszą szkołę. Tymczasem dla tych ludzi może to być naprawdę ważne... - westchnęła, przyjmując suknię od i oglądając ją dokładnie. - Weźmiesz w tym udział?
- Musimy wziąć w tym udział. To jest obowiązkowe. Mus to mus. W sumie to masz racje. Nasz dyrektor, który co noc pieprzy się z inna na pieniądzach, chce pokazać jaki jest wielkoduszny i wymyśla coś takiego. Zapewne podpowiedziała mu to któraś z kochanek. Phi! - prychnęła, po czym zaśmiała się w głos - Ale w sumie może to być ciekawe wyzwanie.
Przyjaciółka wybuchnęła niepohamowanym śmiechem.
- A to mi mówisz, że mam niewyparzony jęzor! - klepnęła ją po plecach. - Wezmę w tym udział, ale boję się, że zawiodę. Wiesz, że zawsze jestem szczera... Boję się, że aż za bardzo. Ty nie? - mruknęła z powątpiewaniem, odwieszając sukienkę na wieszak. - Chyba nic dzisiaj nie wybiorę.
- No, co... - Alice udała zawstydzoną - tak mi się nasunęło. Ale on na serio jest takim gnojkiem. Wiem, znam Cię, Claire, ale sądzę, że dasz sobie radę, w razie czego Ci pomogę i będzie dobrze. Między Bogiem, a prawdą to też trochę się tego obawiam, ale nie mam wyboru. Jakoś temu podołamy, to będzie ciekawe doświadczenie - wyszczerzyła się - Mnie też nic nie kusi, chodźmy do innego sklepu.
*
Panna Willis interpretowała szczęście i dobro na różne sposoby, zależne całkowicie od sytuacji. Czasem pojmowała to jako jedno, czasem doszukiwała się ciepła nawet w krzywej minie wroga lub w ponurym nastroju przyjaciółki. Wszystko w jej życiu od ‘A’ do ‘Z’ tętniło szczęściem, dobrem i harmonią. Jej niezachwiana wiara w lepsze jutro, nie pozwalała załamywać rąk i dopuszczać do siebie myśli gasnącej nadziei. Nawet w największej opresji i w sytuacjach zagrażających życiu bądź zdrowiu, Alice doszukiwała się oznak dobra, miłość i piękna.
Ludzie podziwiali jej niezłomną wiarę, pogodę ducha i tę miłość, która ‘wylewała się’ z niej litrami, każdego dnia. Nie straszne jej były mrozy, deszcze, palące słońce i wiatry. Z wiecznym uśmiechem na twarzy, śmiało szła przez życie, ciesząc się każdym oddechem, porankiem i zachodem wrześniowego słońca.
*
Słowo ‘miłość’ i ‘zauroczenie’ także nie było obce osobie Alice, po mimo, że marzyła o tym jednym-jedynym, w którym dane jej będzie zakochać się od pierwszego wejrzenia, nie uciekała przed lgnącymi do niej chłopcami. Wręcz przeciwnie. Malowała usta na czerwono, zakładała kuse sukienki i szalała, dając upust swemu szczęściu, tym samym przyciągając wzrok wielu młodych mężczyzn. Jednak nie była taką pierwszą-lepszą, których można było spotkać tysiące w szkołach i na ulicach, nie była ni łatwa, ni słaba. Umiała manipulować ludźmi i lubiła gdy starano się o jej względy. Nigdy nie robiła tego pierwszego kroku dając pole do popisu mężczyzną. Uśmiechała się tylko słodko, tak słodko, że nie można było oderwać od niej wzroku.
Jesienne słońce powoli chowało się za horyzontem, rozlewając po całej łące krwawą łunę. Dwójka młodych ludzi, szła w kierunku zachodzącej, złotej kuli, trzymając się za ręce.
- Wiesz…zapomniałem Ci powiedzieć o pewnej istotnej rzeczy… - mruknął cicho.
Alice nic nie mówiąc spojrzała na niego pytającym wzrokiem, oczekując odpowiedzi.
- …zakochany jestem.
- Ale…jak?! – zapytałam zaczynając się śmiać – W kim? Jak? Od kiedy? Czemu? – pytania wypływały z jej ust, jednak uśmiech za twarzy nie zniknął. W duszy coś ukuło ją boleśnie, jednak jej niezłomna wiara nie dawała odczuć, że coś złego dzieje się dookoła. Nie przyjmowała do siebie myśli, ze jakaś inna może tulić go w swych ramionach, że jego usta całować będą inne policzki. Przerażającą była myśl, że już więcej nie splotą się w uścisku ich ręce.
Kręcąc głową, jak małe dziecko śmiała się szalenie, wypierając ból. Wyrwała dłoń z uścisku i stanęła naprzeciw tego, który przyznawał się właśnie do zdrady.
- Alice skarbie, to nie tak…źle mnie zrozumiałaś. – zrobił krok w jej stronę, jednak ona była szybsza. Skoczyła w tył, wciąż uśmiechając się słodko. – Ja zakochany jestem w tobie, do szaleństwa. Nie rób mi tego, zostań ze mną. Jesteś wszystkim co dziś mam. Całym moim światem i szczęściem.
- Nie wierzę ci. – udała nadąsaną i tupnęła nogą, zadzierając wysoko głowę.
- Ej… - mruknął - …zaraz ci to uświadomię. – uśmiechnął się w taki sposób, że dziewczynie zrobiło się gorąco.
- Nie zbliżaj się! – krzyknęła, śmiejąc się i obróciwszy się na pięcie zaczęła bieg w stronę słońca.
Przez dłuższą chwile pędzili łąką od czasu do czas potykając się i śmiejąc. Całą tą miłość czuło się w powietrzu. Miała smak malin i zapach świeżych kwiatów. Była jak najlepsza guma do życia i czerwona szminka, jak sukienka od Gucci’ego bądź płaszcz od Versace.
- Kocham cię! – krzyczał biegnąć do stojącej w szczerym polu dziewczyny, rumianej z rozrzuconymi czarnymi włosami i powiewającym na wietrze szalu, zawiniętym wokół szyi.
- No dobra już, dobra. Zgadzam się. – rzuciła, kiedy ponownie złapał ją za rękę. – A teraz możesz mi udowodnić jak bardzo. – mrugnęła do niego, nadstawiając policzek.
- W policzek? – zapytał z irytacją – Przebiegłem za tobą pół pola i ty nadstawiasz mi tylko policzek. Na świecie panuje niesprawiedliwość!
- Przestań już gadać i całuj mnie! – krzyknęła, po czym sama zarzuciła mu ręce na szyje i przylgnęła do jego warg.
- To mi się podoba… - mruknął podczas krótkiej przerwy na oddech.
- Mi też. – uśmiechnęła się i ponownie zatopiła dłonie w jego przydługich blond włosach.
Smakował jak najlepsze lody waniliowe, takie z wisienką na samej górze.
(próbka pochodzi z mojego, nieistniejącego już bloga).
- blogi:
czasy-popkultury.blog.onet.pl (pisany samodzielnie)
niewymowny.blog.onet.pl (należący do serii Przypadkowi)
Uf! Nie pozostaje mi nic jak z niecierpliwością czekać na werdykt, ciarki mnie przechodzą!
|
|